Przedpremierowa recenzja "Drania z Manhattanu" - czyli udanego duetu Vi Keeland oraz Penelope Ward [Lily]
lipca 22, 2018
Autorzy:
Vi Keeland i Penelope Ward
Tytuł:
„Drań z Manhattanu”
Rok Wydania:
2018
Wydawnictwo: Helion w serii: editio red
Opis wydawcy: On miał wiele twarzy.
Ona pokochała je wszystkie.
Bogaty finansista z
wysokim mniemaniem o sobie na pewno nie jest dobrym kandydatem na chłopaka dla
nieprzebierającej w słowach Włoszki. Soraya Venedetta doskonale zdawała sobie z
tego sprawę, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, by choć trochę o nim
pofantazjować, prawda? Przystojniak, którego dziewczyna zauważyła w metrze, był
zadbany i starannie ubrany, ale poza tym sprawiał wrażenie okropnego bufona.
Być może Soraya po jakimś czasie dałaby sobie spokój z mrzonkami, gdyby
przypadkowo nie znalazła jego zgubionej komórki. A jako, że była dobrze
wychowana (przynajmniej tak o sobie myślała), postanowiła zwrócić zgubę. Bardzo
szybko okazało się jednak, że piękny drań nie docenił tego gestu.
Graham J. Morgan nie ma
jeszcze 30 lat, ale jest już uznanym biznesmenem, a jego firma świetnie
prosperuje. Mężczyzna skupia się głównie na pracy i nie ma czasu na życie
prywatne, woli zadowalać się przelotnymi romansami. Wszystko jednak się
zmienia, gdy znajduje w swojej komórce zdjęcia pięknej nieznajomej. Widać na
nich głęboki dekolt, śliczne nogi i niezwykle krągłą pupę. A potem okazuje się,
że dziewczyna ma także długie lśniące włosy i piękną twarz. No i mówi to, co
myśli - a to Grahama pociąga w niej chyba najbardziej. Tylko czy Soraya da się
uwieść?
Tych dwoje dzieli
niemal wszystko, ale łączy dzika namiętność i prawdziwe uczucie. Czy ich dwa
różne światy połączą się w jeden wspólny?
Bardzo lubię książki Vi
Keeland, więc z przyjemnością sięgnęłam i po tę, zastanawiając się przy tym,
jak udał się ten duet z Penelope Ward. Mogę
już na początku Wam powiedzieć, że całkiem nieźle wyszła paniom ta historia. ;)
Początek jednak nie był
ciasteczkiem malinowym, którym delektowałabym się z przyjemnością. Niestety,
wydawało się, że raczej będzie to dosyć nudna lektura i mało zaskakująca. Lecz,
po przebrnięciu przez pierwsze strony, powoli akcja zaczęła się rozkręcać i
zyskiwać w moich oczach poprzez kilka ciekawych rozwiązań zastosowanych przez
autorki.
Fabuła napisana została
zarówno z punktu widzenia Grahama Morgana, jak i Sorayi Venedetty. Dzięki temu
możemy śledzić ich losy z obydwu stron, co przyznaję bez szemrania, że bardzo
lubię. Również narracja pierwszoosobowa mi nie przeszkadzała, co niekiedy
niestety sprawia, że lektura staje się bardziej udręką niż przyjemnością. Tu,
na szczęście była tym drugim.
Historia przedstawia
losy dwójki, całkowicie odmiennych ludzi, którzy poznają się poprzez zgubiony
telefon przez jedno z nich. Pewnego dnia bowiem, jadąc do pracy metrem, Soraya
dostrzega eleganckiego mężczyznę, który objawia wredny charakterek podczas
prowadzonej przez niego rozmowy telefonicznej. Wybiegając pośpiesznie z pojazdu
na swojej stacji, nie zauważa, że zostawił po sobie ślad w postaci telefonu.
Soraya postanawia temu draniowi, jak go określa, oddać zgubę, choć nie od razu.
Jest z natury ciekawską osóbką, więc sprawdza zawartość przedmiotu, który ukazuje
sprzeczne informacje o jego właścicielu. Tym bardziej, zaciekawiona nim postanawia
w końcu osobiście przekazać zgubę. Gdy mężczyzna w dość bezpośredni sposób
oznajmia, że nie ma dla niej czasu, Soraya pozostawia telefon zafrapowanej recepcjonistce
wraz z intrygującą wiadomością dla jego właściciela. Tak, by zapamiętał sobie,
że ma czego żałować. :)
Cóż można powiedzieć o
samych bohaterach? Są odmienni, to z całą pewnością, a jednocześnie wydają się
do siebie idealnie pasować poprzez wzajemne uzupełnienie. Soraya jest
temperamentną Włoszką, która mówi to co myśli, nie owijając w bawełnę. Pracuje
w dziale porad „Zapytaj Idę”, gdzie stara się dawać rady czytelnikom, na temat
przesyłanych przez nich pytań odnośnie swoich rozterek i bolączek życiowych.
Cóż, może trafniej będzie powiedzieć, że udziela porad sporadycznie, gdy jej
szefowa łaskawie wyda na to swoją zgodę. Z uwagi na bardzo otwarte i szczere
odpowiedzi Sorayi, nieczęsto to się jednak zdarza. Kobieta uważa bowiem, że
szkoda czasu na łgarstwa. Jeśli coś chce powiedzieć, po prostu to robi.
Kobieta podbiła moje
serce swoją barwnością, zarówno co do wyglądu, jak i charakteru. Wyszczekana, bezpośrednia,
szczera i jednocześnie obawiająca się otworzyć swoje serce — tak mogłabym ją w
skrócie podsumować. Zmiany swoich emocji przejawiała poprzez ufarbowane
końcówki włosów, co niekiedy stanowiło ostrzeżenie dla jej otoczenia. Czasami w
książce wyraźnie objawiała się jej niepewność co do tego, że ona również
zasługuje na miłość i szczęście, tak jak każdy inny.
„Naprawdę
z całego serca chciałam z ufnością patrzeć na to, co się między nami rodziło,
ale mimo wszystko jakaś część mnie wciąż kazała mi trzymać dystans. On jednak
był taki pewny i tak całkowicie pozbawiony obaw, że jego spokój koił moje
nerwy. Nienawidziłam tej słabej i strachliwej istoty, jaką w sobie nosiłam.
Chyba przyszedł czas, abym spróbowała się jej pozbyć.”
Graham z kolei trzyma
wszystkich wokół na dystans i nie przejmuje się, że przy okazji nie liczenia
się z innymi ludźmi, może ich skrzywdzić. Zbudował wokół siebie mur, którego
dotąd nikt nie zdołał naruszyć. Liczy się dla niego tylko praca, babcia i pies
Blackie. Tylko przy babci Lil staje się „miękką kluchą”. Jest to przy okazji kolejna
kobieta w tej książce, która mnie urzekła swoją siłą, a także oddaniem i
miłością do wnuka, dla którego pragnie wszystkiego co najlepsze, nie zamykając
przy tym oczu na jego wady.
„—
Nie bój się zranienia. Lepiej wzbić się w niebo i upaść, niż nigdy nie poczuć,
jak ziemia usuwa ci się spod nóg. Nawet chwilowa radość jest lepsza niż
całkowity jej brak. Boisz się zranienia tak, jak ja boję się śmierci. Ale
pomimo strachu zamierzam przeżyć w pełni każdy dzień, jaki mi został.”
Mężczyzna, jakoś od
samego początku, pomimo swojego chamstwa — co tu dużo kryć takiego go poznajemy
— czymś mnie ujął. Przede wszystkim powolnym zdobywaniem względów Sorayi, choć
równie dobrze mógł dać sobie spokój i ruszyć na połów w innym stawie. Również
wyjaśnienia, które otrzymujemy odnośnie tego, co takiego uczyniło go twardym i
niedostępnym dla innych spowodowało, że moje serce zmiękło dla Grahama jeszcze
bardziej.
Jak to zwykle bywa, tak
w życiu, a szczególnie w książkach, pojawiają się w fabule problemy, z którymi
bohaterowie muszą się zmierzyć. A jest ich całkiem sporo, jak na jednotomową
pozycję. Wszystko jednak zostaje czytelnikowi wyjaśnione i nie pozostawia się
nierozwiązanych wątków.
Choć Graham całkiem szybko
dochodzi do wniosku, że z temperamentną włoszką może połączyć go głębsze
uczucie, o tyle Soraya dosyć długo trzyma biednego pana „Celibat z Manhattanu” w
niepewności. Nie pomaga z pewnością fakt, że niczym koszmar z
którego nie można się obudzić, do życia Grahama wkracza ponownie jego dawna
narzeczona wraz z niespodziankami, które spowodują spory zamęt u naszych
bohaterów. Świeży związek zostaje zatem wystawiony na poważną próbę. Czy
Grahamowi i Sorayi uda się pokonać przeciwności losu i pogodzić z przeszłością,
która oboje prześladuje? Tego musicie się dowiedzieć sami sięgając po tę
lekturę. ;)
„(…)
Gdy się odwróciłam i spojrzałam na niego, dotknął czołem mojego czoła i
szepnął: — Będę czekał tak długo, jak będziesz chciała. Nigdzie się nie
wybieram.”
Oboje, zarówno Soraya
jak i Graham, są doświadczeni przez życie, co odbija się na ich teraźniejszości
i decyzjach jakie podejmują. Autorki pokazują poprzez tę historię, że to, co
wydarzyło się w naszym życiu może mieć na nas zgubny wpływ tylko wtedy, gdy na
to sami pozwolimy.
„Ujęła
dłońmi moją twarz i powiedziała: — Jesteś niesamowity. Będę szczęśliwa, jadąc z
tobą dokądkolwiek. — Lecz gdy to mówiła, na jej twarzy nie było widać
uśmiechu.”
W każdym bądź razie, perypetie
tych dwojga szczerze mnie ubawiły, szczególnie w początkowych fazach ich
znajomości, choć przez całość książki przejawiał się „przedmiot” przez który
się poznali, a który wprawiał mnie niezmiennie w rozbawienie. Ich esemesowe
gierki oraz zabawne teksty pisane poprzez dział „Zapytaj Idę” były ciekawym
zabiegiem dokonanym przez autorki, który się idealnie w tej pozycji sprawdził. Także
doskonale wykreowane postaci, które różni prawie wszystko, a jednocześnie
wydają się jakby byli wzajemnie dla siebie stworzeni powoduje, że z chęcią
śledzi się ich losy. Ja z przyjemnością przyglądałam się zmianom, jakim ulegali
bohaterowie. To w jaki sposób się otwierali na nowe możliwości. Ich zabawnym
potyczkom i grze, która oboje czegoś nauczyła.
Podsumowując, w książce
pojawia się kilka zwrotów akcji, które nadały jej tempa i pozwoliły zerknąć
głębiej w życie zarówno Grahama, jak i Sorayi. Choć początek mnie nie kupił, to
już cała reszta jak najbardziej tak. „Drań z Manhattanu” jest pozycją zabawną,
romantyczną, jednocześnie dającą do myślenia co do tego, czym właściwie jest
rodzina, szczęście i jak wiele w związku dwojga ludzi znaczy szczerość. Autorki
pokazały jak istotna jest wzajemna rozmowa i podejmowanie wspólnie decyzji,
bowiem nie zawsze to, co nam się wydaje dobre dla drugiej osoby, faktycznie
takie jest.
Czy warto zatem przeczytać
tę pozycję? Stanowczo tak, gdyż pomimo tytułu zwiastującego typowe romansidło, ta
książka zawiera w sobie znacznie więcej, niż tylko seksownego faceta i piękną kobietę
z romansem jako głównym wątkiem. ;) Historia Sorayi i Grahama jest jednocześnie
seksowna, zabawna i wzruszająca. Myślę, że wiele czytelniczek przyjemnie spędzi
przy tej lekturze czas.
Lily
Moja ocena: 4,5/6
Za możliwość
przeczytania książki, bardzo dziękuję Wydawnictwu Helion (seria Editiored).
0 komentarze