„Uleczone dusze” Kaci Hadesa tom 3 Tillie Cole [nymph]

marca 06, 2019

Autor: Tillie Cole
Tytuł: Uleczone dusze
Seria: Kaci Hadesa
Tom: 3


Na trzecią części cyklu Kaci Hadesa, „Uleczone dusze”, czekałam najbardziej. Flame od samego początku był dla mnie postacią najbardziej charakterystyczną i, pomimo że było go niewiele, najlepiej napisaną. Zaledwie zarys, który jednak sprawił, że nie mogłam doczekać się części, która w całości poświęcona jest jego osobie. Przyznam, że trochę w sumie z obawą zabierałam się do czytania, ponieważ zazwyczaj, gdy pokładam w czymś wielkie nadzieje, bywa tak, że się zawodzę. Tym razem tak się nie stało i chyba mogę stwierdzić, że Flame dosłownie mnie zmasakrował. Lektura wstrząsnęła mną i przyznam, że nie spodziewałam się aż takiego ładunku emocji. Wiedziałam, że ta postać będzie miała mocną historię, jednak nie zdawałam sobie sprawy, że wstrząśnie mną aż tak bardzo. Wydaje mi się, że gdyby czytelnicy zaczęli Katów od historii Flame'a, to jeszcze bardziej pokochaliby tę serię. 
Poharatany życiowo, dziki niczym zwierzę Flame, to postać, która nie mieści się w żadnych schematach. Owszem, miałam do czynienia z podobnymi przypadkami, ale żaden z nich nie był tak drastycznie skrajny. Prawda o jego przeszłości, którą poznajemy w fabule, jest brutalna i łapie za serce, choć dla niektórych z pewnością będzie zbyt brutalna, a być może nawet niestrawna, jednak niejeden raz będzie chciało się go przytulić. Niejeden raz podczas lektury będą nam potrzebne chusteczki. I niejeden raz podniesie się nam ciśnienie. W sumie nie chcę dużo zdradzać, więc moje wywody o emocjonalnej części tego bohatera zakończę i przejdę do kolejnej postaci. Madie.
Madie to, jak zapewne pamiętacie, siostra Mae, dziewczyny prezesa klubu Kaci Hadesa. Mae z założenia była w sumie taką trochę fundamentalną główną postacią żeńską całej serii. Niemniej, w moim mniemaniu nie umywa się do świetnie skonstruowanej postaci Madie. W pierwszej części była niewielką wzmianką, choć końcowe sekwencje, zaledwie kilka zdań, już dały mi jasno do zrozumienia, że będzie to świetna postać. Druga część to potwierdziła. Między Flame'm a Madie zaskoczyło od pierwszej chwili. W drugiej części to powoli narastało, tworząc między nimi jakąś niebywale specyficzną więź. Wyrył mi się w podświadomości obraz siedzącej w oknie dziewczyny i strzegącego jej z oddali, nieobliczalnego mężczyzny. Piękna i bestia. Światło i mrok. I to ich wzajemne porozumienie. Bez słów, gdyż one nie były im potrzebne.
Bezlitosny morderca, ktoś, kto nigdy w życiu nie zaznał niczego dobrego, nagle zostaje złapany w jakieś niewidzialne sidła. Nie rozumie, co się z nim dzieje. I skrzywdzona dziewczyna, która przez całe swoje życie była w bestialski sposób maltretowana, nagle ma do czynienia z człowiekiem, którego już na wstępie powinna odbierać jako potwora, od którego powinna trzymać się z daleka. Jednak na przekór wszystkiemu, on przyciąga ją do siebie jak magnes. 
W powieściach często zdarzają się postacie, które są drastycznie różne i często padają porównania, że różnią się od siebie jak ogień i woda. Jednak Madie i Flame to coś więcej.  Piekło i niebo? Granice nie do pokonania? Rzeczy niemożliwe? Chyba tak. Bo w rzeczywistości taki związek nie miałby przecież prawa bytu. Niemniej jest to powieść. Tu może zdarzyć się wszystko. I w trzeciej części właśnie to się dzieje. Wszystko.
W jakiś sposób te postacie się docierają. Pokonują magiczne bariery nie do pokonania. Oboje przełamują granice i burzą mury, którymi dotychczas się odgradzali od okrutnej rzeczywistości, którą uformowała ich bolesna przeszłość. Dochodzimy w którymś momencie do wniosku, że pewne rzeczy, które na pierwszy rzut oka są przeciwieństwami, łączą ich i chyba nie umiem nawet tego w prosty i oczywisty sposób wytłumaczyć. Madie i Flame są w jakiś sposób jak dwie poszarpane skały, które boleśnie ranią wszystkich, z którymi mają do czynienia, każdym dotykiem swych nierówności, lecz ich wzajemne spotkanie okazuje się takim nieoczekiwanym złączeniem, które sprawia, że nagle zaskakują z każdej możliwej strony i tworzą kompatybilną całość, zadziwiając otoczenie. 
Z czasem wszystko się łagodzi i przybiera coraz lepszy obrót. Powiem szczerze, że pod koniec Flame jest już kimś innym i, prawdę mówiąc, obawiam się, że autorka niebezpiecznie zbliżyła się do skrajności. Mam nadzieję, że w dalszych częściach ta postać nie straci swej specyfiki, ponieważ urok Flame'a, to właśnie ta jego dzikość, wyobcowanie i coś nieokreślonego, co wyróżniało go w powieści, w całym cyklu, a nawet w morzu historii, które zalewa rynek czytelniczy. Ta postać musi pozostać płomieniem. Dzikim, niedającym się poskromić, raniącym boleśnie płomieniem i pomimo że fabuła wymaga w tej postaci zmian, on nie powinien zatracić w sobie tej dzikości, jaką się cechował. 
Ta część zawierała najwięcej emocji, skupiła się centralnie na postaciach Flame'a i Madie, przez co reszta bohaterów odsunięta została na dalszy plan, co uważam za duży plus. Mniej akcji, ale więcej emocji. Nie było już tak wielu "suk". Alleluja! Jakoś nadal mnie to razi i psuje cały efekt. Koniec tej części jest jednak, jak dla mnie, zbyt cukierkowy i przez to dość niepokojący. 
Czegoś mi w całej tej serii brakowało, ale nie miałam pojęcia czego. Teraz myślę, że brak tam jakiejś wstrząsającej straty. Trudno jest mi to wytłumaczyć, bo przecież ta powieść jest nacechowana bolesnymi scenami i zdarzeniami. Opowiada o skrajnościach i okrucieństwie. Jednak za każdym razem jest tam problem, ale zawsze zostaje rozwiązany, są konsekwencje, wiele bólu i okrucieństwa, jednak jest też pozytywne zakończenie. To może głupio zabrzmi, ale napiszę wprost, byłoby dobrze, aby autorka wybrała sobie jakąś znaczącą postać do odstrzału, dając czytelnikowi niezachwiany powód do tego, aby jej nienawidził.  
Chyba przeszkadza mi też tam trochę to, że męskie postacie tak bezgranicznie tracą głowy dla swych wybranek, co chwilami wręcz zatrąca Disneyem. Fenomenalnie prowadzony przez całą powieść wątek, na samiutkim końcu wpada w kałużę lepkiego miodu. Zakończenia są co prawda efektowne, jednak, będąc dosłowną, w którymś momencie przesłodzone. Ja rozumiem, że autorka chce, aby zza chmur wyjrzało słońce, ale niech ono sobie jedynie wygląda, a nie świeci pełnym blaskiem. 
Jest jeszcze pewna sprawa, która w przypadku tego cyklu dość mocno mnie nurtuje i w sumie nie dotyczy ona nawet samej powieści, ale odbioru fabuły przez czytelnika. Czytałam kilka recenzji i zauważyłam, że coraz częściej powtarza się stwierdzenie, iż powieść jest wtórna i... "znowu to samo", "to już było". Motory, seks, sekta itp. 
Kurcze, tak sobie myślę, że horrendalną głupotą byłoby, gdyby nagle w cyklu, który od samego początku nacechowany był na taki klimat, wyskoczył nagle tęczowy jednorożec i przespał się z teletubisiem jeżdżącym na różowym rowerku. Biorąc do ręki powieść z cyklu Kaci Hadesa, bierze się do ręki książkę, o naładowanych testosteronem członkach klubu motocyklowego, którzy nie zamienią motorów na różowe rowerki oraz sektę świrów oderwanych od rzeczywistości, którzy nie dosiądą nagle białego konia, na którym statystyczni rycerze śpieszyliby z pomocą damie w opresji. To jest fakt i nie zmieni tego nawet RODO. 
Osobiście uwielbiam powieści wnoszące coś nowego, a klimatów, jakie zawierają Kaci Hadesa, trudno jest się doszukać na polskim rynku, dlatego wydawnictwo editiored ma u mnie ogromnego plusa za różnorodność. Mam wielką nadzieję, że ta seria zostanie ukończona i przełożone zostaną wszystkie części.
W pierwszej części Katów bardzo polubiłam postać Ridera, który okazał się Kainem. Miałam niedosyt tej postaci, a jej chwiejność emocjonalna sprawiła, że stała się dla mnie jeszcze ciekawsza. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę Katów, która poświęcona będzie Kainowi.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję wydawnictwu Editio.



You Might Also Like

0 komentarze

Dołącz do nas na Facebooku!

Instagram

Subscribe