Wbrew Grawitacji - Julie Johnson - czyli o sile przyciągania [Meg]
sierpnia 02, 2018
Autor:
Julie Johnson
Tytuł: Wbrew grawitacji
Wydawnictwo: Kobiece
Rok wydania: 2018
Stron: 407
Dwudziestoletnia Brooklyn pomimo okrutnego zdarzenia z dzieciństwa, stara się żyć w miarę normalnie. Studiuje, imprezuje, zalicza jednonocne przygody. Z pozoru przypomina typową studentkę, jednak pod tą maską kryje się zlękniona dziewczyna, którą co noc dręczą koszmary. Będąc świadkiem zabójstwa swojej mamy i ofiarą porwania nie jest w stanie otworzyć się na otaczający ją świat. Nikogo do siebie nie dopuszcza, kryjąc prawdziwe emocje. Nawet jej przyjaciółka, z którą wynajmuje mieszkanie, nie wie, co dokładnie zdarzyło się w przeszłości.
Kiedy na jej drodze staje Finn, bardzo przystojny wokalista zespołu, czuje, że coś się zmienia. Oczywiście droga do szczęścia nie jest prosta, a kamienie, które trafiają pod jej nogi, czasem przypominają raczej ogromne głazy, to Finn robi wszystko, by dopiąć swego i wydobyć z Brooklyn radość.
Powieść, pomimo dość sporej dawki słodkich elementów, ma również trochę ciężkich momentów, szczególnie pod koniec, kiedy poznajemy wyjaśnienia wszystkich wątków. Historia nie jest specjalnie odkrywcza, ale czyta się ją szybko i można odpłynąć. Szczególnie gdy mowa o Finnie. Ten chłopak może skraść serce już na początku. Jest zabawny, lojalny, a przede wszystkim bohaterski. Jest niemal idealny, więc jeśli nawet potknie mu się noga, można mu wszystko wybaczyć.
Co do głównej bohaterki to bywała irytująca. Trauma traumą, ale jej lekkomyślność w pewnych kwestiach była zaskakująca. Nawet tłumaczenie tego przeżyciami, które niejako uodporniły ja na strach, nie sprawiły, że byłam w stanie zrozumieć jej postępowanie. Ale gdyby była bardziej rozsądna, duża część fabuły nie miałaby miejsca, także momentami jej beztroska napędzała akcję. W końcu dopiero wchodzi w dorosłość, więc można powiedzieć, że ma do niej niejako trochę prawa.
Mimo tego polubiłam Brooklyn. Chyba przyczyniła się do tego jej relacja z przyjaciółką, Lexi. Ich przekomarzanie wprowadzało trochę humoru i lekkości.
Nie sposób nie wspomnieć o emocjach, którymi Wbrew grawitacji jest naszpikowane. Przez te kilkaset stron wraz z bohaterami przeżywa się wzloty i upadki, czasem można uronić łzę, a czasem rozpłynąć się nad miłością czającą się gdzieś pomiędzy wersami. Siła przyciągania z jaką na siebie działają główni bohaterzy jest ogromna i chociaż czasem ma się wrażenie, że wszystko sprzysięgło się, aby nie byli razem, to walka Finna o ich wspólne jutro jest godna podziwu.
„Zabawne, że kiedy człowiek myśli, że nie może go spotkać już w życiu nic gorszego – że przed czymkolwiek postawi cię jeszcze życie w przyszłości, będziesz sobie z tym w stanie poradzić, bo po prostu nigdy nie przewyższy bólu, który przeżywasz w tym właśnie momencie – życie przygląda ci się uważnie i oznajmia: „Ty idioto, jeszcze tego nie wiesz? Wszystko zawsze, ale to zawsze może się jeszcze pogorszyć. Uważaj, zaraz ci to udowodnię”.
Tak, życie bywa okrutne i przewrotne, czego Brooklyn i Finn doświadczają na własnej skórze nieraz. Z drugiej strony bycie samotną wyspą jest ciężkie. Otwarcie się na przyjaciół i miłość czasem rani, nie przepraszam (zgodnie ze słowami psycholożki Brooklyn) zawsze rani, tylko jeśli to prawdziwe uczucia – to są tego warte.
Historia została napisana zgrabnie, dzięki czemu można bez problemu płynąć po kolejnych stronach powieści, poznając losy głównych bohaterów. Mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że w zalewie prostego, dosadnego języka i nachalnego erotyzmu to była miła odmiana. Były nawet momenty, gdy zatrzymywałam się i czytałam powtórnie jakiś fragment, napawając się przyjemnym stylem i ładnym językiem.
„Czasami widzi się nadciągającą zmianę. Można jej nie chcieć, nie być gotowym na zaakceptowanie nowego kursu, jaki obiera życie, ale przynajmniej można się przygotować. Dostosować swoje oczekiwania. Ukuć nowy plan. Kiedy indziej zmiana następuje tak nagle, tak nieoczekiwanie, że zwala z nóg, a ty zastanawiasz się, jak się znalazłeś w tym miejscu – niemile zaskoczony, wiedząc, że trzeba spisać na straty nadzieje, oczekiwania i marzenia, jak lodowy rożek, który spadł na ziemię w lunaparku i roztapia się powoli na brudnej ścieżce.”
Podsumowując, powiem, że to opowieść nie tylko o miłości, ale także o nadziei, próbie poradzenia sobie z trudną przeszłością, a momentami nawet ocierająca się o sensację - mieszanka emocji, tęsknoty i poszukiwań.
Polecam miłośniczką gatunku, na pewno nie będą zawiedzione. Mnie najbardziej do gustu przypadła końcowa część książki, gdzie pojawia się więcej akcji i zwrotów, które lubię. (Chyba muszę znowu przerzucić się na kryminały ;) )
I na koniec mały cytat, który bardzo mi się spodobał, a nawiązuje do tytułu:
„Siła grawitacji ściągała mnie w dół i przyspieszała mój upadek. Szybciej, coraz szybciej! W końcu zderzyłam się z miłością, bez nadziei, że kiedykolwiek wespnę się z powrotem po ścianie wieżowca do bezpiecznej kryjówki. Kiedy pode mną pojawił się chodnik pokryty wyrysowanymi kredą złamanymi sercami i zawiedzionymi nadziejami, czekałam na zbliżający się ból upadku. Nie machałam ramionami, nie młóciłam nogami powietrza. Z obojętnością, a może akceptacją, przewidywałam, co mnie czeka: łamiące się kości, rozpryskujące się na cemencie krew i szpik, gdy miłość – ta straszliwa, destrukcyjna, niewzruszona siła – zniszczy każdy atom i cząsteczkę mojej istoty.”
Meg
Moja ocena 4,5/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję
0 komentarze