Laura Adori - "Przebudzenie Lukrecji" [Nymph]
kwietnia 07, 2018Tytuł: Przebudzenie Lukrecji
Wydawnictwo: Lira
Rok wydania: 2018
Stron: 312
Opis: Lukrecja wywróci do góry nogami twoje przekonania o tym, co znaczy „zmienić swoje życie”! Wydawnictwo Lira prezentuje perypetie miłosne singielki przed czterdziestką. Jest to miłość in spe, bo ciągle nieuchwytna. Jak się okazuje, o wiele łatwiej jest zrobić karierę za granicą, niż znaleźć człowieka, z którym można by się pięknie zestarzeć. Stanąwszy przed wyborem dalszej drogi, Lukrecja bez wahania porzuca słoneczną Italię i przyjeżdża do Polski, którą pamięta jak przez mgłę. A tu życie szykuje dla niej jeszcze wiele niespodzianek…
Jeśli losy Bridget Jones i pasje wielbicielki smaków Julii Child są ci bliskie, przeczytaj koniecznie tę książkę!
Zacznę od tego, że Przebudzenie Lukrecji jest to jedna z ostatnich powieści, po jakie bym sięgnęła. Dlaczego więc postanowiłam ją zrecenzować? Otóż (Uwaga! Chwalę się) wygrałam ją w konkursie i przewrotnie stwierdziłam, że zacznę od niej, chociaż już w momencie, gdy spojrzałam na okładkę i zapoznałam się z opisem, poczułam, że moja decyzja może okazać się katastrofą. Czy się pomyliłam?
Przyznam, że lubię dynamiczne fabuły, mroczne. Akcja, thriller, kryminał, horror, to jest to, w czym gustuję najbardziej. Jednak nie pogardzę dobrym romansem. Aczkolwiek musi on spełniać pewne kryteria. Powinien zawierać wątek humorystyczny, musi się tam coś dziać (cokolwiek) i powinien mieć chociaż jedną wyrazistą, charakterystyczną postać. Czy Przebudzenie Lukrecji spełnia chociaż jeden z tych warunków?
Do pięćdziesiątej strony miałam szczerą nadzieję, że tak, gdy doszłam do setnej, byłam już pewna, że nie.
Jedyny wątek w tej powieści, który dawał nadzieję na jakąś akcję, to organizowana przez główną bohaterkę impreza kulinarna dla singli. Czekałam na nią z nadzieją, że może chociaż tam coś się zadzieje i... impreza stanowiła opis spektakularnego sukcesu, który autorka zawarła na jednej stronie. Co w zestawieniu z kilkustronowymi opisami ubierania się Lukrecji, jak również jej egzystencjalnych wynurzeń, po prostu mnie załamało.
Zostając przy temacie głównej bohaterki. Jaka jest Lukrecja? Bezbarwna, naiwna i bezmyślna. Jedynie to przychodzi mi do głowy. Kobieta rzuca dobrze płatną, perspektywiczną pracę w korporacji w Mediolanie i wraca na łono rodziny, do Polski, aby odmienić swe życie. Jak wciela to w czyn? Otóż zajmuje kanapę w mieszkaniu koleżanki i nic nie robi poza gotowaniem, ciągłym rozmyślaniem o jedzeniu oraz nieustannym dążeniem do poznania jakiegoś faceta, to jej priorytet. Nie szuka pracy ani mieszkania, nie próbuje zmienić czegoś w sobie, albo chociaż przemyśleć, dlaczego mając trzydzieści dziewięć lat, nadal jest singielką. Mam wrażenie, że cały świat kręci się wokół poznania jakiegoś faceta, jakby to miało rozwiązać wszystkie jej problemy. Udaje jej się to, pomijając fakt, że dzieje się to dopiero w drugiej połowie powieści, która ma, przypomnijmy, 312 stron. Lukrecja poznaje Cezarego. Jaki jest Cezary? W sumie poza jakimiś statystycznymi informacjami tak naprawdę niewiele o nim wiemy, odbiera się go raczej jak element dekoracji. Stosunek Lukrecji do Cezarego (czy tylko ja mam skojarzenia z Lucrezią i Cezare Borgia?) jest taki, że stwierdza, iż jest to ten jedyny. Po zaledwie kilku dniach. Czy zmienia zdanie, gdy na pierwszej randce zabiera ją do siebie, zrywa z niej ubranie i po pięciominutowej akcji zasypia? Nie. A może zmieni zdanie, gdy kolejnego wieczoru Cezary uśnie, zaraz po tym jak Lukrecja zaspokoi go oralnie? Otóż nie. Lukrecja nadal twierdzi, że to ten jedyny. Oczywiście, można i tak. Ale serio? Która kobieta ma do siebie tak mało szacunku? Czy Lukrecja zmieni zdanie, gdy Cezary podczas kolacji, którą dla niego przygotowała, będzie pierdział przy stole, a gdy pójdzie do toalety kontynuować, ona będzie zmuszona wietrzyć mieszkanie? Zje, nasmrodzi, wyjdzie, zbywając ją banalną wymówką. Skreśliła go? Nie! Ja się pytam, jak można choćby polubić taką bohaterkę? Starałam się, naprawdę próbowałam, ale być może za mało. Jednak doczekałam się tej chwili. Skreśla go. Brawo ona! Szkoda tylko, że dopiero wtedy, gdy zobaczyła go z inną w kinie, po tym jak oznajmił jej, że jest zajęty pracą.
Przez pierwsze 150 stron trudno przebrnąć, lecz przyznam, że w drugiej części coś już się dzieje. Chociaż są to akcje, które nie wciągają czytelnika.
Nie wiem, kto wpadł na pomysł przyrównania Lukrecji do Bridget Jones, ale musiał być po seansie "Mody na sukces", gdyż obie te bohaterki mają ze sobą tyle wspólnego, co dziwka z dziewictwem.
Perełki! Lukrecja w kulinarnych rozmyślaniach nad Cezarym myśli o jego kwaśnym odczynie stolca. Jej przyjaciółka radzi jej zainstalowanie mu Lickstera. Do czego służy ta aplikacja? Do nauki mężczyzn, w jakim tempie lizać cipki. Ale takich "smaczków" jest tu jeszcze kilka.
Ale... ale dochodzimy do strony 303 i, ku mojemu zdziwieniu, pojawia się coś, co gdyby wydarzyło się na stronie 30, zdecydowanie zmieniłoby moje zdanie o tej powieści. Niestety, ma ona zaledwie 312 stron.
W tej powieści nie ma elementu humorystycznego, chociaż było kilka wątków, które po odpowiednim rozwinięciu mogłyby rozweselić. Nie ma tu żadnego bohatera, który by mnie kupił, wręcz przeciwnie, większość irytuje, reszta jest bezpłciowa, czegoś jest w nich za mało. Mimo to wręcz wyczuwalny jest efekt, jaki autorka chciała uzyskać, zarówno w budowaniu postaci, jak również w niektórych scenach z powieści. Nie wiem, może to efekt pisania w pierwszoosobowej narracji, ale wszystkie postacie z książki, są tak jakby niedokończone. Nie jestem w stanie tego dokładnie wytłumaczyć, ale przyrównałabym to do zaczęcia zdania i skończenia go w połowie wypowiadania. Są momenty, gdy czytelnik sam chciałby to zdanie zakończyć za autorkę.
Teraz coś od technicznej strony. Powieść jest poprawnie napisana i to jest plus. Czasem zdarza się scena, dla przykładu: w jednym momencie główna bohaterka jest w kwiaciarni i kupuje kwiaty, a w drugim akapicie wstawia jej już do wazonu i jest w domu. Ale to szczegóły i od strony technicznej nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Pomysł na fabułę. Niestety banalny, aczkolwiek nawet z banału można zrobić coś sensownego. W moim mniemaniu autorce się to nie udało. Myślę, że przedstawienie każdej z postaci (trzecioosobowa narracja) nieco podratowałoby fabułę, gdyż z miłą chęcią przeczytałabym perspektywę choćby szalonej Claudynki, a nawet pierdzącego Cezarego. Niestety są dla mnie jedynie tłem. Więcej uwagi autorka poświeciła kulinarnej stronie fabuły.
Co jeszcze irytuje mnie w tym tekście, to ciągłe "miauknęła" w określeniach mowy. Zastanawia mnie, jak można miauczeć mówiąc i w takich momentach spoglądam na moją kotkę, mając ochotę zapoznać się z jej zdaniem, jednak pasuję, gdyż, pomimo że od kilku dni mamy już kwiecień, ta bestia nadal czuje marzec i mogłaby się za bardzo rozgadać.
Z bólem wyznam, że moja pobudzona erotycznie kotka irytuje mnie o wiele mniej, niż bohaterka powieści "Przebudzenie Lukrecji".
Reasumując. Osobiście czas poświęcony na lekturę książki uważam za stracony. Komu mogę polecić tę powieść? Osobom, które lubią monotonne fabuły, w których nic się nie dzieje, nie ma żadnych zwrotów akcji, a nawet wątków, które mogłyby być zaczątkami czegoś wciągającego. Osobom, które lubią monotonne, spokojne bohaterki, które nie mają w sobie ekspresji i w których nie zachodzą żadne zmiany emocjonalne. Natomiast jeżeli ktoś lubi żywą akcję, charakterystycznych, wyrazistych bohaterów, fabułę gdzie coś się dzieje, wątek humorystyczny, ostrzegam przed sięgnięciem po Przebudzenie Lukrecji, ponieważ budzi się ona (z tym również można by polemizować) dopiero na ostatnich stronach powieści.
Moja ocena: 2/6
7 komentarze